„My tu przyszli do was po WOLOCZONNE”

    I kiedy w Wielką Sobotę dzieci niosą do kościoła poświęcić jajka, ale dawniej to się niosło nie tylko jajka do święcenia, ale niosło się cały kosz (…) z jedzeniem. Piekło się chleb, cały bochenek, ser zrobiony, masło robione ręcznie, jajek tam ugotowanych – ile można było – przeważnie każdemu domowniku jajko musiało być, i jeszcze mięso, ale mięso i prosiaczka jakiegoś, czy kurczaczka piekli, kiełbasę zrobili, czyli pełny kosz od kartofli. Nakładali tego wszystkiego i nieśli do kościoła. (…) I nie wolno było gotować obiadów. Przez dwa dni ten kosz, (…) z tymi jajkami, to miał wystarczyć na całe święta do jedzenia.
    I od razu po śniadaniu, kiedy podzielili się święconym jajkiem, zjedli śniadanko, dzieci małe (…) 6-, nawet 5-latki (…)  jedno drugiego brało za rączkę i: „pójdziemy do sąsiadów”. Wtedy takie do 10 lat i młode, i większe przychodzili do drzwi, (…) pukały. Gospodyni tylko zawsze powiedziała: „Wchodźcie, wchodźcie dzieci”. Dzieci wchodziły: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Gospodyni odpowiadała: „Na wieki, wieków. Amen. A co dzieciulki powiecie?” „A ciotku, a my tu przyszli do Was po woloczonne”.  „No to nastawiajcie fartuszki” – do dziewcząt, a chłopcy mieli małe koszyczki. (…) Gospodyni włożyła każdemu po jajku malowanym, bo mogły być tylko malowane, a opisane, to też już, która bardziej bogata była, czy bardziej taka szanowana, to pisankę dawała. A tak to w naturalnej farbie tak, w ziołowej gotowane i podawane tym dzieciom. A jeżeli już zabrakło, to nawet surowe jajka dawali. Ale kiedy te dzieci [mówiły] „Bóg zapłać, Bóg zapłać ciotku”, to wybiegały sobie za drzwi, zadowolone i one się bawiły, one od razu miały zabawę. One wyszły „w wybijanego”, albo czekały, że przejdą całą wioskę tam, gdzie mieszkali. Albo ulicą wzdłuż, wszerz przejdą i wtedy dopiero zaczynali to taczanie jajka po trawie, po pogórczku… To były takie gry, zabawy rodzinne.
Te dzieci, co były głodne, to one rozbijały te jajka, szli na wybitki, albo oddawało  się drugiemu dziecku (…) „A jedz, bo ty głodny”. No to dziecko zjadało same.
Ale kiedy poszły te dzieci małe,  przychodziły te dzieci starsze. I one wchodząc  do domu też pukały do drzwi, też wchodziło nie jedno, nie dwoje, ale wchodziło ich 5 i 6, i więcej mogłoby być. I oni też „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Gospodyni odpowiadała też „Na wieki, wieków” i wtedy już oni mogli wejść ze śpiewaniem. I śpiewali konopielki. Na przykład: „Cienka, niewielka w lenku kanapielka, hej wino, wino, zieleno. Jeszcze cieńsza niż ładniejsza, hej wino, wino, zieleno” (…) Ale oni wchodzili czy dwie zwrotki zaśpiewali i wtedy mówili, któryś z bardzo takich odważnych: „Jestem mały żaczek, jako robaczek, w szkole widziałem, rózgi nie widziałem, rózga zielona, z drzewa łamiona, przyszły małe dziatki, zrywały kwiatki, po drodze rzucały, Pana Jezusa witały. Witam Cię Jezu, prześliczny kwiecie, ja małe dziecie, ręce podnoszę, o woloczonne proszę”. A drugi mówi: „Ciotku, dajcie par pięć, to będę wasz zięć”. A jeszcze drugi z tych większych: „Ciotku, dajcie par osiem, to wtedy wezmę waszą córkę na osień”.  (…) I wtedy te dzieci dziękowały: „Bóg zapłać, Bóg zapłać” i biegły dalej, od domu do domu.
Ale tak od obiadu na pierwszy dzień świąt, już przychodzili dorośli, tacy w wieku 16, 18, 30 lat i starzy kawalerowie przychodzili. I tak przychodzili, i z organką, żeby przygrać, przychodzili nawet i z harmonią, grzebień mogli brać, żeby sobie na ustach śpiewając przygrywali, na skrzypcach…

Wspomina KRYSTYNA CIEŚLUK (rocznik ’37), twórczyni ludowa z Lipska  specjalizująca się w plastyce obrzędowej (m.in. pisankach).

źródło: www.jarmarkjagiellonski.pl/letnie-szkoly-rzemiosla-ludowego-2/letnia-szkola-pisankarstwa

image_printDrukuj